Dobrze nam z tym, że możemy powiedzieć innym parom, że nawet takie zwyczajne małżeństwo jak nasze albo nawet takie potrącone małżeństwo jak nasze może żyć, może się kochać, może przetrwać – mówią Kasia i Tomek Szeptyccy, których historia życia to gotowy scenariusz na wzruszający film o miłości, przebaczeniu i zmaganiu z chorobą.
Zachwyceni dialogiem
Co się stało, że Kasia i Tomek zachwycili się dialogiem?
Kasia: Zanim się zachwyciliśmy, zostaliśmy przymuszeni przez teściową, żeby pojechać na dialogi1. Wcale nie mieliśmy na to ochoty, bo uważaliśmy się za dobre małżeństwo. Nic nam nie dolegało. Ponad rok Tomek musiał mnie namawiać, bo ja się zacięłam na wszystkich, i im bardziej byłam namawiana, tym bardziej byłam na nie (śmiech).
Tomek: Wiesz, my nie mieliśmy takiego poczucia, że nam coś dolega. Nam się wydawało, że jesteśmy dobrym, spokojnym i bezkonfliktowym małżeństwem, i tak naprawdę pojechaliśmy głównie po to, żeby teściowa – moja mamusia dała nam wreszcie święty spokój.
I co było dalej?
Kasia: Zachwyt! Zachwyciliśmy się dialogami, samą formą, dosłownie wszystkim. I od razu stało się dla nas jakieś takie naturalne, że chcemy tu zostać, że chcemy uczyć się dialogu. Bo nam się wydawało, że my problemów nie mamy, że wszystko o sobie wiemy. A tu guzik!
Tomek: Wiesz, jak to jest – niewiedza daje szczęście, a wiedza nieszczęście (śmiech).
Kasia: Bo prawdziwe schody zaczęły się tak naprawdę dopiero później. Kiedy zaczynasz myśleć o tym, co czujesz, i już wiesz, jak się o uczuciach rozmawia, a dalej tego nie robisz, to znaczy, że jesteś cały czas w lesie. Więc chcesz być w Spotkaniach, żeby się tego po prostu nauczyć.
Tomek: Te pierwsze dialogi były piorunujące. To było jedno wielkie zaskoczenie…
Przede wszystkim czym?
Tomek: Formą, doborem tematów, które nas mocno przeorały i pokazały, jak my mało o sobie wiemy, jak bardzo rozjeżdżają się nasze pragnienia, wartości…
Kasia: Ale też zachwycili nas ludzie, ci, którzy prowadzili dialogi. Zobaczyliśmy małżeństwa w naszym wieku, ale też starsze od nas, które sobie radzą, które się wspierają i które bardzo ciepło nas przyjęły. Dzisiaj wiemy, że tylko dzięki temu, że zostaliśmy w Spotkaniach, wciąż jesteśmy małżeństwem. Inaczej nie przeżylibyśmy tych wszystkich kryzysów, które na nas spadły.
Braliście ślub 34 lat temu. Jak przez ten czas zmieniło się Wasze postrzeganie samej relacji małżeńskiej?
Kasia: Jakbym miała opisać naszą miłość na początku, to widzę, że ona była przede wszystkim uczuciem. Pamiętam z tego okresu i motyle w brzuchu, i wielką zazdrość. Wiesz, my żyliśmy ze sobą tak na ostro.
Co to znaczy?
Kasia: Nam się wydawało, że się wspieramy, ale jak przyszedł pierwszy kryzys, to się okazało, że tego wsparcia nie ma, że jest mocny podział ról i wielka rywalizacja. Byliśmy małżeństwem spod znaku „To ja ci teraz pokażę, kto ma rację”. Dopiero po którymś z kolei kryzysie odkryliśmy, co to znaczy wsparcie, co to znaczy być przy sobie, odkryliśmy, że możemy funkcjonować pomimo wszystko. Że jest coś ważniejszego od rywalizacji. Dialogi nauczyły nas łagodności, zmusiły do nieustannej próby zrozumienia drugiej strony.
Kiedy o burtę życia uderzają fale
Dzielicie wasze wspólne życie na to sprzed kryzysów i to po kryzysach…
Tomek: Kiedyś na dialogach usłyszałem, że kryzysy są małżeństwom potrzebne, że pozwalają spojrzeć na swoje życie z innej, zupełnie nowej perspektywy, a straty mogą być tak naprawdę budujące i odnawiające. Moją jedyną reakcją na te słowa był śmiech, bo coś się komuś najwyraźniej pomyliło…
A potem miało się jednak okazać, że to prawda?
Tomek: Pierwszy kryzys, który nas dotknął, był związany z ogromnym zadłużeniem mojej firmy przez wspólnika. Nie dźwignąłem tego nieszczęścia i po długiej depresji leczonej w szpitalu i tak postanowiłem odejść z tego świata. Nie licząc się z nikim i niczym. Ani z Kasią, ani z dziećmi, ani z tym wszystkim, co po sobie zostawię. To było dla nas, dla mnie granicznie trudne doświadczenie. Bardzo długo ukrywałem przed Kasią wszystko, z czym się zmagałem, aż doprowadziłem siebie do takiej skrajnej decyzji. Po bodaj roku od choroby i próby samobójczej stanąłem na nogi i wydawało mi się, że już nic gorszego nie może nas spotkać.
Trwaliśmy, żyliśmy, robiliśmy swoje, służyliśmy w dialogach i nagle, po pięciu latach od tego pierwszego kryzysu musieliśmy się zmierzyć z prawdziwym kataklizmem. Przyszło kolejne zaskoczenie, strzał, wbicie noża w plecy czyli moja zdrada. To naprawdę było dla mnie bardzo zaskakujące, bo nigdy nie przypuszczałem, że jestem w stanie zrobić Kasi coś takiego, że jestem w stanie tak mocno ją zranić. Bardzo dużo się wtedy kłóciliśmy i dobrze pamiętam, że potrafiłem tak te rozmowy prowadzić, że z premedytacją doprowadzałem Kasię do krzyków rozpaczy (ciężkie westchnienie). Wyprowadzałem się z domu kilka razy. Staliśmy przed decyzją o rozwodzie.
Kasia: Mówi się, że co cię nie zabije, to cię wzmocni. To absolutnie do mnie nie przemawiało, kiedy szłam przez koszmar zdrady. Byłam wściekła, że akurat mnie to spotkało. To było bardzo mocne doświadczenie osamotnienia, porzucenia, zdradzenia. Przeprowadzaliśmy wtedy mnóstwo rozmów, mnóstwo kłótni, okropnych wręcz, ale jak już w końcu postanowiliśmy, że jednak będziemy nadal małżeństwem, odkryliśmy, że kryzysy naprawdę nas wzmocniły, połączyły, bo odarły nas ze złudzeń. Wiemy o sobie tak dużo, wiemy, czego się możemy po sobie spodziewać, i nie jesteśmy już zaskoczeni tym, że możemy być dla siebie aż tak raniący. Nie umiem tego inaczej powiedzieć, ale to wszystko sprawiło, że staliśmy się sobie bliżsi niż kiedykolwiek. Kiedy zdecydowałam, że zostanę z Tomkiem, otrzymałam tak ogromny dar przebaczenia, że w ogóle nie miałam i nie mam potrzeby wypominania mu przeszłości. Jako małżeństwo łazimy trochę i opowiadamy o tych naszych kryzysach – oczywiście tam, gdzie nas poproszą – i dobrze nam z tym, że możemy powiedzieć innym parom, że nawet takie zwyczajne małżeństwo jak nasze albo nawet takie potrącone małżeństwo jak nasze może żyć, może się kochać, może przetrwać. Miłość w którymś momencie przestała być wreszcie dla nas właśnie taka motylowo-brzuchowa, a zaczęła być świadomą decyzją, ale wiesz – nie smutnym trwaniem przy sobie, tylko takim prawdziwym, głębokim byciem razem.
Małżeństwo potrącone, ale silne dialogiem…
Kasia: Dzięki temu, że przez tyle lat nieudolnie próbowaliśmy komunikować się poprzez dialog, że wyjeżdżaliśmy na rekolekcje, na których słuchaliśmy innych ludzi i na których sami byliśmy słuchani, potrafiliśmy w tych najgorszych momentach kryzysowych nie sponiewierać się tak mocno, żeby potem nie móc sobie tego wybaczyć. A mówiliśmy sobie okropne rzeczy….
Ratunek w przebaczeniu
Tak sobie myślę, że być może będą to czytać małżeństwa w kryzysie, małżonkowie, którzy może właśnie odkryli, że są zdradzani. Jak można coś takiego przeżyć i się nie rozpaść na milion kawałków?
Tomek: Po ludzku mój czyn jest nie do wybaczenia, a jednak Kaśka to zrobiła. Sama mówi o sobie, że otrzymała ten dar. To jej przebaczenie nas uratowało.
Kasia: Do momentu Tomka depresji, naprawdę nie widzieliśmy w naszym małżeństwie większych problemów, a potem po kolei przez depresję, przez zdradę i teraz przez tę chorobę zostaliśmy tak ukształtowani, że to się w głowie nie mieści. Wiemy, że nie dokonaliśmy tego sami. Cudem dla mnie w tym wszystkim jest to, że potrafiliśmy tak się otworzyć na Pana Boga, schować swoją pychę w kieszeń i zaufać tylko Jemu. Anka, ja przeżyłam swoje nawrócenie w wieku 50 lat! Ja dopiero wtedy, kiedy powiedziałam to swoje największe życiowe „Ała!” zaufałam Panu Bogu do końca. I wiesz co? Przestałam się bać. Kompletnie nie boję się nowych rzeczy, które mogą nas spotkać, które nie będą dla nas przyjemne. Ja już po prostu wiem, że wtedy świat się nie skończy, życie pójdzie dalej i ptaki będą śpiewać, jak śpiewały. Tak naprawdę mówimy ci tyle o tych kryzysach, bo one nas uformowały. Doprowadziły nas do tego momentu, w którym teraz jesteśmy. Tomek w ciągu ostatnich czterech lat stracił właściwie wszystko – władzę w nogach, rękach, przestał samodzielnie funkcjonować. A najtrudniejsze jest to, że tak naprawdę nikt nie wie, na co Tomek choruje. Być może okaże się, że cierpi na nową chorobę i wtedy nazwą ją imieniem Szeptyckiego Tomasza (śmiech obojga).
Dialog w chorobie
Jesteś sama w opiece nad Tomkiem?
Kasia: Do niedawna tak, ale teraz bardzo pomaga nam nasza córka. To ona zostaje z Tomkiem, kiedy ja jestem w pracy. Co kilka tygodni przyjeżdża też nasz syn i opiekuje się wtedy Tomkiem przez cały tydzień. Doświadczamy wielkiego oddania naszych dzieciaków. Ale też oddania innych ludzi. Wciąż się tego uczymy, jak przyjmować tak wielkie wsparcie. Ludzie są gotowi przybiec z pomocą na każde nasze skinienie. Dosłownie. Czasem aż jest mi głupio, kiedy muszę odmówić, bo naprawdę w danej chwili niczego nie potrzebujemy i wtedy zawsze sobie myślę, że powinnam coś wymyślić, żeby nie sprawić tej konkretnej osobie przykrości. To jest dla nas ogromnie miłe, ale wiesz, w tym jest coś jeszcze. My naprawdę teraz dostajemy takie konkretne, namacalne dowody na to, że warto być w życiu tak zwyczajnie dobrym. Bo w takich momentach to dobro wraca i to wraca potężnie.
Ciężko było Wam zaakceptować Tomka chorobę?
Kasia: Kiedy Tomek zachorował byliśmy już na takiej drodze zrozumienia i pojednania ze sobą, że tylko siedzieć i się cieszyć. Jeździliśmy na weekendy dialogowe, na wakacje, a tu nagle łup! I znowu zakręt. I trzeba było się jakoś pozbierać. Wiem, że nie przetrwalibyśmy tego, gdyby nie te poprzednie kryzysy. Ja nie wiem, czemu Pan Bóg nam to wszystko robi, mam nadzieję, że On wie o co w tym wszystkim chodzi, ale my nauczyliśmy się przyjmować, po prostu przyjmować Jego wolę. Jesteśmy przekonani, że nie bylibyśmy w tym miejscu ze sobą, z naszymi dzieciakami, z tyloma wspaniałymi ludźmi, gdyby nie ta choroba.
Tomek: Paradoksalnie widzimy, jak wiele dzieje się dzięki niej. Między nami, między nami i dziećmi…
A jaki jest dzisiaj Wasz dialog?
Kasia: Przez te wszystkie lata dialogu Bóg szykował nas do tego momentu w naszym życiu. Potrafimy bardzo otwarcie i wprost mówić sobie, czego w tej chorobie nie chcemy. Tupię czasem nogą i mówię wprost „Tomek, ja nie mogę tego w ten sposób zrobić”, a on odpowiada mi równie wprost „Szarpiesz mnie, to mnie boli”. I jakoś w tym wszystkim spotykamy się w połowie drogi, bo przecież, ani ja nie wiem, co to znaczy być tak chorym i czuć szarpanie, ani Tomek nie wie, co to znaczy nie mieć siły, kiedy trzeba komuś podnieść bezwładną nogę. Staramy się być delikatni, jasne, ale kiedy trzeba, potrafimy powiedzieć do siebie ostro, ale uwaga – my się już nie obrażamy. On jest ważny, bo jest chory, ale ja też jestem ważna, bo ja też żyję i chcę jakoś funkcjonować.
Muszę Wam się do czegoś przyznać. Kiedy Was słucham (rozmawiamy przez telefon) cały czas zapominam, że jedna z osób, która do mnie mówi, leży na łóżku i nie jest w stanie samodzielnie się poruszyć. W Waszych głosach słychać powagę, ale też bardzo dużo lekkości.
Kasia: Ja jestem szczęśliwa. Może to i głupio brzmi w tych okolicznościach, ale właśnie tak jest! Wiem, że mogłabym gdzieś jeździć, zwiedzać świat, ale ja naprawdę nie uważam, że moje życie jest do bani, bo mam ograniczone możliwości. Prawdę mówiąc te ograniczone możliwości wcale mnie nie ograniczają. Przyjęłam moje życie nie w imię jakiejś ostateczności, ale zwyczajnie i już! I dzisiaj ty robisz ze mną wywiad, za chwilę Tomek będzie miał wernisaż, a ja będę żoną artysty i to mnie napawa autentyczną dumą. Anka, żebyś widziała, jakich Tomek dostał skrzydeł, kiedy z naszym synem Maksem wybierali te zdjęcia! Do tego stopnia, że powiedział nagle „Kurczę, może ja jeszcze będę zdrowy i pójdę z aparatem znowu w te pola?”. Wszystko ma jakiś cel. Może nie jakiś tam wielki, ale jakiś na pewno, i tylko od nas zależy, czy my go zobaczymy głęboko, płytko, czy byle jak.
Właśnie, Tomku, a skąd w ogóle ta fascynacja ptakami?
Tomek: Oj, przyroda była moją „zajawką” od dzieciństwa. Prowadziłem bardzo aktywne życie; obozy harcerskie, wyjazdy turystyczne i w którymś momencie dostałem na punkcie ptaków kompletnego fioła. Ja chyba zawsze tęskniłem do wolności, niezależności, a one nie dość, że potrafią na wszystko patrzeć z innej perspektywy, to jeszcze mają tyle swobody w przemieszczaniu się. Trochę to trwało, nim skompletowałem cały sprzęt, bo fotografia ptaków to poważna sprawa – nie tylko aparat, ale i specjalna nieprzemakalna odzież, buty, no i obiektywy. Ale wreszcie przyszedł taki moment, kiedy mogłem pójść w teren, wyciszyć się i dosłownie utonąć w bogactwie polskiej natury. Bywały takie dni, kiedy przyjeżdżałem do firmy na 6 rano, załatwiałem, co trzeba, i o 10 jechałem w świat. W takie dni wracałem do domu po zachodzie słońca bardzo szczęśliwy. Tym bardziej, że Kasia to moje hobby zawsze rozumiała i akceptowała. Nigdy nie powiedziała nawet słówka krytyki.
Kasia: Żebym nie wyszła na taką doskonałą i wszystko rozumiejącą żonę, muszę koniecznie dodać, że akurat w tym aspekcie myśmy się po prostu świetnie uzupełniali. Mnie, rasowej introwertyczce, Twoje hobby było po prostu na rękę (śmiech obojga). Ja zwyczajnie bardzo lubię swoje własne towarzystwo.
A światłość w ciemności świeci
Tomku, chciałam jeszcze na chwilę wrócić do tych trudnych sytuacji. Jak można rozświetlić ciemność kryzysu?
Tomek: Mam bardzo żywe wspomnienie momentu, w którym postanowiłem odebrać sobie życie. Byłem w pomieszczeniu, w którym planowałem się zabić, i nagle poczułem, jak jakaś obca siła dosłownie bierze mnie za koszulę i wywleka z tego miejsca. Bóg i Jego wierna obecność przy mnie pomimo wszystko – to jest moje pierwsze światło.
Nie wiem, gdzie bym był i czy w ogóle bym jeszcze był, gdyby nie wsparcie, pomoc i czułość Kaśki, jej przebaczenie i zrozumienie. Przyjaźń z moją żoną to moje drugie światło.
Przy naszym drugim kryzysie bardzo wyraźnym światłem była nasza mała grupa. To my ją stworzyliśmy i to my po pół roku musieliśmy ją opuścić z powodu mojej zdrady. Ale oni nie opuścili nas. Modlili się za nas, pościli, odmawiali różaniec. Wszyscy! Nawet o. Piotr, nasz opiekun. Jak mnie to wszystko irytowało! Nie chciałem mieć wtedy do czynienia dosłownie z nikim z naszej wspólnoty, ale oni nie odpuszczali. Jak się pewnie domyślasz, nie byłem w tamtym czasie łatwym do współpracy i dialogu człowiekiem, a mimo to znalazła się jedna para, która uparcie się ze mną spotykała i pomogła mi uświadomić sobie wiele moich błędów. Ten okres był dla nas bardzo ciężki i myślę, że przeżyliśmy go tylko dzięki tym ludziom i ich mądrej postawie. Pamiętam szczególnie rozmowę z jedną animatorką, która dobrze znała naszą sytuację. Wiedziała, że na dniach będę się wyprowadzał z domu, a mimo to powiedziała mi takie słowa: „Tomek, pamiętaj, chociażby nie wiadomo co się działo, nie wiadomo która byłaby godzina, gdzie byś był i w jakim stanie, pamiętaj, że drzwi naszego domu są zawsze dla ciebie otwarte” (płacz).
Kasia: Ilekroć Tomek o tym mówi, przeżywa silne wzruszenie, bo ludzie z dialogów nigdy nie oceniali jego samego, tylko jego czyn. Potępiali zdradę, ale nie jego jako człowieka. I ta ich postawa otwartości dała mu szansę na zmianę. I u mnie podobnie. Ludzie z naszej wspólnoty bardzo mnie nieśli, wspierali, ale podczas rozmów ze mną nie odsądzali Tomka od czci i wiary. Nigdy od nich nie usłyszałam, że jest łachudrą albo gnojkiem. Tak naprawdę oboje znaleźliśmy schronienie u ludzi, którym zależało na nas. Którzy nie szukali w naszej sytuacji plotek ani taniej sensacji.
Tomek: Nikt nigdy nie dał mi odczuć, że jestem trędowaty, że nie pasuję do Spotkań. To było i jest dla mnie czymś niesamowitym.
A co rozświetla kryzys choroby?
Tomek: Oj, tu już światła jest bardzo dużo. Nie przypuszczałem, jak szeroka będzie rzesza ludzi, którzy rzucą się nam na pomoc. Rzesza. Nasze dzieci, sąsiedzi, ludzie z dialogów, znajomi. Wielka rzeka życzliwości. Wiesz, czasem wystarczy, że ktoś powie, że jest gotowy pomóc, i on nawet nic nie musi robić, a dla mnie same te słowa to już jest ogromnie dużo, bo czuję wtedy, że nie zostaliśmy z moją chorobą sami. Chociaż tak naprawdę to jest nasza choroba, bo Kasia w tym wszystkim musi też uczestniczyć. Wydaje mi się, że nie miałbym takiej motywacji, żeby walczyć, ćwiczyć, nie poddawać się, gdyby nie ludzie, którzy nas wspierają.
Kasiu, to już na koniec – jaką twarz ma Twój Chrystus?
Kasia: Miłosierną. Mimo tego, że dopuścił do mnie doświadczenia, które mogły mnie totalnie zniszczyć, to właśnie w Jego miłosierdziu ja się po prostu odnalazłam. W tym, że On się nade mną pochylał, kiedy tak bardzo cierpiałam, i pochyla dzisiaj, kiedy już nie daję rady. On jest miłosierny.
Tomku?
Tomek: Mój Chrystus ma twarz wybaczającą.
Rozmawiała Ania Hazuka
- Pojechać na dialogi – wziąć udział w Weekendzie Małżeńskim organizowanym przez ruch Spotkań Małżeńskich. Podstawowym charyzmatem Spotkań jest pomoc małżonkom i narzeczonym w zrozumieniu siebie poprzez dialog. ↩︎