Jesteśmy boscy – czyli o ikonie Spotkań Małżeńskich

Ikona Spotkań Małżeńskich towarzyszy nam dyskretnie w niemal każdej życiowej sytuacji – jest i w centralnym miejscu naszego domowego życia (tzn. nad stołem w salonie), i w modlitewnym kąciku, gdzie w samotności medytujemy wieczorami. Spoglądam na nią znad garów w kuchni i gdy wyciągam z portfela kartę, by zapłacić za bilet w tramwaju.

Wita nas u progu domu i nieustępliwie przypomina o sobie, gdy zasiadam do pracy. W tej wszechobecności nie ma przypadku. Obok krzyża, to właśnie ta ikona “przemawia” do mnie najwyraźniej i inspiruje, by spoglądać na swoje małżeństwo, jak na święte, pełne Jego Obecności miejsce.

Małżeństwo jest boskie

Ikona Spotkań Małżeńskich przypomina mi przede wszystkim o tym, że małżeństwo jest boskie. Boskie, bo przez sakrament małżeństwa należymy do Boga. I czy nam się to podoba, czy nie – to Bóg już zawsze będzie między nami. Owszem – jak to On – bez narzucania się, bez ostentacji, bez trąb i fanfar. Pokorny, cichy i dyskretny. Ale był, JEST i będzie. Nic tego nie zmieni.

We mnie ta myśl wzbudza ogromny pokój i radość. Nie jesteśmy sami z tym wszystkim, co w małżeństwie (w)nosimy. Podczas zaślubin Bóg nie puścił nas samopas, tylko stanął z nami do walki o piękniejszą i pełniejszą Miłość. Osłania nam tyły, będzie noszami i sanitariuszem, który nas dowlecze do szpitala, gdy pod obstrzałem egoizmów upadniemy, a jeśli tylko wykażemy się odrobiną rozsądku i pokory, to nie omieszka nam dobrze doradzić, jak zewrzeć szeregi, by nie przegrać walki o jedność. Czasem, zwłaszcza gdy po trudniejszej wymianie zdań zdarza mi się poddać “dyktaturze focha” – zerknięcie na tę ikonę i zwrócenie uwagi na krzyż, który ogarnia na niej męża i żonę – stawia mnie do pionu. Trochę tak, jakbym usłyszała w głowie głos: “Nie tak będzie między wami” (Mk 10, 43b). W sakramentalnym małżeństwie Bóg trwa wiernie i niezmiennie. Po prostu – wpatrzeni zbytnio w siebie lub w to, co w naszym życiu trudne – zbyt często tego nie dostrzegamy.

Widoczny znak

Małżeństwo jest boskie także dlatego, że to właśnie w nas inni mogą dostrzec Bożą Miłość, Odbicie Boga (jeśli oddalimy się nieco od ikony, zmrużymy odpowiednio oczy, to można w niej zobaczyć twarz znaną z Całunu Turyńskiego – spróbujcie sami!). Wielki to przywilej i wielka odpowiedzialność. I ikona Spotkań Małżeńskich dobitnie nam o tym przypomina: nasze małżeństwo jest sakramentem – jest więc widocznym znakiem niewidzialnej łaski. Odzwierciedleniem Boskiej Miłości. Często myślę o tym, że na naszej drodze życia różne bywają te “odbicia”. Czasem bardziej widać w nas twarz Chrystusa uwielbionego, czasem Chrystusa w trakcie męki, a czasem Chrystusa zwyczajnego, pogrążonego w szarzyźnie dnia codziennego. Dokładnie tak, jak na ikonie miesza się melanż złota, czerwieni i szarości.

Sakrament małżeństwa, nie – rodziny

Tym, co zawsze zwraca moją uwagę, gdy spoglądam na ikonę Spotkań Małżeńskich, jest także to, czego (a właściwie – kogo!) na niej nie ma.

Dzieci.

Nie ma niej dzieci.

Dla mnie jest to więc osobiście takie dobitne przypomnienie, że Pan ustanowił sakrament małżeństwa, a nie – rodziny. Często muszę sobie to uświadamiać, a już zwłaszcza wtedy, gdy maluchy odbierają mnie mojemu Mężowi, gdy troska o ich wychowanie i szczęście zaczyna dominować w naszych małżeńskich dialogach, a w sercu pojawia się pokusa, by zacząć żyć życiem tych, którzy tak naprawdę zostali mi zadani tylko na krótką chwilę. To nie dzieciom, a Mężowi przysięgłam Miłość do grobowej deski i to budowanie relacji z Nim jest moim pierwszym, najważniejszym, ziemskim powołaniem.

Wezwani, by patrzeć w Górę

A skoro już przy powołaniu jesteśmy… Spoglądanie na ikonę Spotkań Małżeńskich uzmysławia mi także, że jesteśmy wezwani do świętości, do patrzenia w jednym kierunku, tzn. w Niebo. Bóg, który JEST w naszym życiu – łączy nas i jak drogowskaz (pionowa belka) pokazuje, gdzie zmierzamy. Ta myśl porządkuje naszą historię i nadaje sens naszemu “my”. Potrzebujemy nieustannie uświadamiać sobie to wezwanie, bo pokusa narzekania, skłonność do czarnowidztwa i tendencja do skupiania się na zabieganiu o dobra ziemskie są szalenie podstępne. Bardzo łatwo przesłaniają nam to, co ważne i piękne, a wpychają w niewolę egoizmu, frustracji i zgody na “nijakie” życie. A przecież boskie życie, to życie ludzi wolnych, takich, którzy dobrze wiedzą, jak nieziemskie może być życie w Niebie. Nawet jeśli twardo stąpają po ziemi.

Jedność, nie znaczy jednolitość

Kiedy patrzę na ikonę Spotkań Małżeńskich, widzę również, jak wielki dar i jednocześnie wyzwanie tworzy nasza osobista tożsamość. Poziome belki krzyża wyznaczają perspektywę kobiecego i męskiego spojrzenia, które nigdy nie będzie takim samym spojrzeniem. Naszą codzienność, trudy i radości postrzegamy w indywidualny sposób, podobnie jak każdy z nas boryka się z własnymi troskami, nawet jeśli wobec życia stoimy ramię w ramię. W małżeństwie to, kim jestem ja sama, nie znika, nie rozpływa się w jakiejś małżeńskiej magmie. Dokładnie tak, jak przypomina nam Kościół: małżeńska jedność nigdy nie oznacza jednolitości. Z jednej strony jest to nasze bogactwo, ale z drugiej strony spory trud, z którym – przypuszczalnie do końca życia – będziemy się borykać na naszej wspólnej drodze.

Ikona, okno na piękny świat

Ikona Spotkań Małżeńskich jest wierną towarzyszką moich małżeńskich zmagań. Czasem jedno spojrzenie na nią stawia mnie do pionu, choć osobiście najbardziej lubię przycupnąć przy niej na dłużej wieczorową porą i zainspirowana jej treścią, spojrzeć na piękny krajobraz, jakim jest i/lub może być moje małżeństwo. Czuję wtedy ogromny pokój. Bo wiem, że jesteśmy ogarnięci przez Boga. Jesteśmy Jego. Jesteśmy boscy, po prostu. I do takiej modlitwy zapraszam dzisiaj i Was!