NPR? Naturalnie!

Mało, zdecydowanie zbyt mało zastanawiamy się i rozmawiamy o pozytywnych stronach naszych wyborów. Dlaczego warto chodzić do kościoła? Co nam daje liturgia? Czemu warto wymagać od siebie rzeczy trudnych i idących na przekór współczesnej kulturze? Czy potrafimy na te pytania udzielać odpowiedzi językiem pozytywu, zachęty, dzielenia się swoją radością wynikającą z przyjęcia jakiejś postawy w życiu?

Od kilku lat posługujemy z Najlepszym z Mężów w ruchu Spotkań Małżeńskich. W ramach tej służby dzielimy się m.in. małżeńskimi doświadczeniami podczas kursów dla narzeczonych. Jednym z najczęstszych pytań, z którymi się spotykamy w rozmowach z młodymi ludźmi, jest: „Ale po co się męczyć z tymi wszystkimi mierzeniami temperatur, badaniem śluzu i ograniczaniem własnych pragnień?” No właśnie. Po co?

Małżeńskie wyzwania

A może lepiej zapytać: dlaczego warto? Odpowiedź na to pytanie wcale nie przyszła do nas z ust kapłana, który nas oświecił i przekonał. Nie, musieliśmy przejść przez swój bunt, który (na nasze szczęście) był bardzo konstruktywny i popchnął nas do rzeczywistego zgłębiania tematu. Poszukiwania odpowiedzi na pytanie: „Dlaczego warto?”, pozwoliły nam zrozumieć cel i sens danych zasad i znaleźć swoją własną, osobistą odpowiedź na to pytanie. Osobistą, a dzięki temu wiary-godną.

Dziś staramy się nupturientom mówić o tym, dlaczego naturalne metody planowania rodziny pomagają nam w celebrowaniu naszej seksualności, jak wiele zmieniły w naszym postrzeganiu swoich ciał i w jakim stopniu pozwoliły zbliżyć się do Pana Boga. Opowiadamy o tym, jak dzięki nim kształtujemy nasze wzajemne zaufanie i szczerość oraz o tym, dlaczego małżeński seks „bez zabezpieczeń” wzbudza w nas zachwyt i wdzięczność Bogu. Pokazując trudności na obranej drodze, staramy się dzielić przede wszystkim radościami i poczuciem spełnienia, jakich doświadczamy w tej podróży. Dekada naszego małżeństwa przekonuje nas, że NPR jest skarbem, ale nie oczywistym (jak skrzynia złota), lecz dla koneserów życia (nie każdy doceni, że ma obraz Vermeera nad łóżkiem ;-)).

Kwestia wyłączności

Wydaje mi się, że kwestia celibatu dla księży wywołuje podobne emocje u dyskutantów, co NPR. Pewnie nawet obecnie – po aferach związanych z dramatem pedofili czy po kolejnych „odejściach” kapłanów z kościoła – nieco gorętsze. W toczonych dyskusjach wciąż zbyt rzadko, moim zdaniem, przebija się głos (świadectwo?) tych, dla których celibat stał się darem. A szkoda.

Nie jestem ani teologiem, ani historykiem kościoła, więc na ogół w toczonych o celibacie dyskusjach nie zabieram głosu. Jeżeli jednak ktoś pyta mnie o stanowisko w tej kwestii, to dzielę się tylko jednym przemyśleniem. Właściwie można je sprowadzić do zdania: jeśli ktoś naprawdę chce być dla wielu, to nie może być wyłącznie dla jednej.Miłość między kobietą a mężczyzną siłą rzeczy buduje więź, która jest oparta na wyłączności. Tego aspektu nie da się zignorować ani pominąć. On dla związków jest fundamentalny.  I oczywiście, że być może chodzą po tym świecie święte kobiety, które bez mrugnięcia okiem czy cienia wyrzutu przyjmowałyby wszystkie duszpasterskie zaangażowania i posługi męża-księdza. Można jednak przypuszczać, że prędzej czy później ujawniłyby się granice takiej wyrozumiałości.

Trzy lata temu nasz bardzo bliski Przyjaciel zachorował na glejaka w najbardziej agresywnej odmianie. Wraz z grupą przyjaciół staraliśmy się Jemu, Jego dzielnej Żonie i Dzieciom pomagać na miarę naszych możliwości w prozie życia. No właśnie. „Na miarę”, a tę „miarę” wyznaczały m.in. nasze zobowiązania małżeńskie i rodzinne. Niestety wiele było momentów w tamtych dniach, gdy stawałam przed bolesnym dylematem: poświęcić czas śmiertelnie choremu Przyjacielowi czy własnemu mężowi i dzieciom? Decyzja nigdy nie była prosta i oczywiście, że każdorazowo jej podjęcie zależało od różnych okoliczności, ale to doświadczenie bardzo mocno pokazało mi, że w momencie, w którym świadomie złożyłam przysięgę małżeńską, nadałam Najlepszemu z Mężów priorytet w moim życiu.

I wydaje mi się, że w pewnym sensie można powiedzieć, że miłość małżeńska jest zamknięta na innych. Powołanie do życia w małżeństwie sprawia, że ta jedna, jedyna osoba na świecie, z którą podejmuję się wspólnej drogi, staje się dla mnie pierwszą po Bogu. To jej dobru w pierwszej kolejności podporządkowuję moje wybory i decyzje. To ona staje się moim zadaniem na całe życie, moją główną drogą do Nieba. I choć jest dla mnie jasne, że gdy pojawiają się dzieci, to człowiek jeszcze mocniej doświadcza tego, że miłość się nie dzieli, a mnoży, to jednak w pewnym sensie dla świata (czyt. innych ludzi) oznacza to, że zwiększa się grono tych, którzy są w moim życiu priorytetowi.

Wzrok w Górę!

W tej perspektywie można w celibacie zobaczyć rzeczywisty dar. Dar dla innych. Oczywiście, że ksiądz nie doświadczy tych radości, które daje miłość małżeńska, ale z drugiej strony my, małżonkowie, też nie mamy szansy wejścia na ten poziom relacji z Bogiem, jaki jest udziałem osób duchownych. Każde powołanie ma własny szczyt, na który warto się wspinać. Wierzę, że ksiądz-celibatariusz może w sakramencie kapłaństwa czerpać taką radość i siłę z relacji z Trójosobowym Bogiem, które pomagają mu kochać i okazywać miłość wszystkim bez wyjątku. Z kolei dla nas – małżonków – oparcie naszej seksualności na zaufaniu i akceptacji naturalnych procesów jest szansą, by rozsmakować się w takim kochaniu, które także … pozwala sięgać Nieba.

Tekst ukazał się pierwotnie na stronie: dobrawnuczka.blog.deon.pl.

Fot. Pixabay