Jeżeli chcę być kobieca, to dużo bardziej od szminki i szpilek potrzebuję jednego: pozwolić innym być przede mną.
“[Maryja] ujawniła niezwykłą dojrzałość i ogromną subtelność właściwą duchowości kobiecej. Im bardziej kobieta jest subtelna, delikatna, uważna, czujna, dostrzegająca innych i służąca im, tym bardziej jest kobieca”.
Błogosławiony Kard. Stefan Wyszyński
W Dniu Święta Kobiet, Warszawa, Miodowa, 8 III 1968
Latarnie wskazujące drogę wędrowcom
Zbliżam się do czterdziestki. Sama liczba lat nie robi na mnie większego wrażenia, ale gdybym miała określić jednym słowem, co czuję, kiedy patrzę na siebie w lustrze, to byłaby to ulga. Patrzę na siebie spokojnie, a w tym spokoju jest wiele radości, bo wreszcie po latach tułaczki odnalazłam samą siebie. Moja kobiecość przestała być dla mnie niewygodnym gorsetem, który uwiera i paraliżuje ruchy, a stała się autentyczną siłą.
Nie jestem w stanie w jednym tekście opisać całej tej drogi dojrzewania, odnajdywania siebie, ale te słowa Prymasa uświadomiły mi, że być może wciąż patrzyłabym na swoje odbicie ze zniecierpliwieniem i brakiem akceptacji, gdyby nie latarnie, które od wieków płoną w Kościele i wskazują drogę wędrowcom. Od zachwycającej Ewy po zadziorną Sarę, od urzekającej Oblubienicy po waleczną Judytę, od wiernej Rut po odważną Esterę – już kobiety Starego Testamentu przynoszą nam wiele odpowiedzi na nurtujące nas pytania o kobiecą naturę.
Mamy też przepiękne bohaterki Nowego Testamentu – delikatną Marię z Betanii, kochającą praktycznie Martę, śmiałą Marię z Magdali i wrażliwą Weronikę. To one rozpoczęły niekończący się korowód świętych kobiet Kościoła. Aż trudno mi wybrać z tego ogromnego panteonu zaledwie kilka. Wśród nich jest przecież i bohaterska Perpetua, i zasłuchana w przyrodę Hildegarda, jest mądra Katarzyna ze Sieny i zuchwała Teresa z Avilla, jest Mała – wielka Tereska i nieustraszona Joanna Beretta Molla… Każda z nich jest jak płonąca pochodnia, która ukazuje nam jakiś aspekt kobiecości, odkrywa przed nami jakąś cząstkę tej wielkiej tajemnicy, jaką kryje serce kobiety.
A pośród nich wszystkich stoi Ona – Maria z Nazaretu – Stella Maris Kościoła. Stoi i płonie odwiecznym blaskiem miłości – Ona, która cała jest piękna. Wielu straciło dla Niej głowę, wielu zachwyciło się Nią tak bardzo, że zawierzyło Jej całe życie, prosząc, by ukształtowała ich człowieczeństwo, a pierwszym, który tego dokonał był… Pan Jezus.
Dlatego raz po raz pojawiają się w Kościele śmiałkowie, którzy idąc śladami swojego Mistrza, odkrywają, że najszybsza i najpewniejsza droga do Nieba wiedzie przez niewolnicze oddanie się Maryi. Takim śmiałkiem był św. Maksymilian Maria Kolbe, a później jego wierny naśladowca kard. Stefan Wyszyński. To on do swojego zawołania biskupiego Soli Deo dodawał do końca życia słowa per Mariam. Być może właśnie tej wyjątkowej relacji z Maryją zawdzięczamy to, że uwaga Prymasa w niespotykany dotychczas w Kościele sposób objęła właśnie kobiety.
W przededniu Rewolucji 68′
Cytat, który dzisiaj komentuję, ma ciekawy kontekst historyczny. Został wypowiedziany w marcu 1968 r. To ten sam rok, który przejdzie do historii jako początek rewolucji seksualnej. Nie wiem, czy Prymas – jako profesor socjologii – widział już na horyzoncie jaskółki zmian kulturowych, nie wiem, czy przeczuwał, jak bardzo pod ich wpływem odmieni się obraz kobiety, wiem tylko, że jego słowa przywracają, wzmacniają i ochraniają w nas kobiecość.
Cechy, które wymienia Sługa Boży, nie stanowią zamkniętego katalogu. Kard. Wyszyński bardzo dużo uwagi poświęcił w swoim nauczaniu – nie wymienionym tutaj – mądrości czy pięknu kobiety. Jednak z wielu względów uważam, że cytat ten wart jest naszej uwagi. Zatem, kiedy kobieta jest naprawdę kobieca?
Subtelna i delikatna
Zawsze chciałam być twarda. Imponowały mi opanowane, pewne siebie kobiety, które w programach publicystycznych wygrywały każdą debatę. Wydawało mi się, że moja kruchość i wrażliwość są zbędnym, wstydliwym balastem, którego powinnam się pozbyć raz na zawsze. Przez lata nauczyłam się przybierać postawę opanowanej, racjonalnej intelektualistki, która czuła nieodparty przymus wchodzenia w potyczki słowne, z których zwykle wychodziłam zwycięsko.
Wydawało mi się, że toczę bój z całym światem, a tak naprawdę największą wyniszczającą walkę toczyłam sama ze sobą. Zbudowałam siebie w oparciu o fałszywy obraz kobiety ze stali i codziennie rano ubierałam zbroję, która miała chronić… moje wrażliwe serce. Potrzebowałam sporo czasu, aby wreszcie zdjąć z siebie to wszystko, czym tak szczelnie się obudowałam, potrzebowałam wielkiej odwagi, aby dać się dosłownie rozbroić Panu Jezusowi.
Nigdy nie zapomnę, jaką ulgę przyniosło mi pierwsze „Nie wiem”, które powiedziałam publicznie. Prawdopodobnie nikt tego nawet nie zauważył, a ja czułam jakby zakwitła pustynia. Wielkość, hardość i nieustępliwość to nie są dźwięki kobiecego serca. Najbardziej wyraźną melodię wygrywa w nas… wrażliwość. I paradoksalnie właśnie tego – mojej delikatności – świat potrzebuje najbardziej. Ubrałam się w zbroję, bo tak naprawdę bałam się ludzi. Wiedziałam aż za dobrze, jacy potrafią być brutalni i bezwzględni, dlatego chciałam ze wszystkich sił upodobnić się do drapieżnika.
Niepostrzeżenie stałam się wilkiem, którego tak się bałam. A rolą owcy na tym świecie jest pozostać za wszelką cenę… owcą. To z jednej strony odsłania mnie i czyni łatwym obiektem ataku, ale z drugiej – tylko dzięki wrażliwości moje serce potrafi kochać, potrafi przeczuwać, wybaczać i przeć do przodu z siłą i energią nieporównywalnie większą niż ta, którą miałam kilkanaście lat temu, gdy zamiast zwykłych dżinsów nosiłam dobrze skrojone prawnicze garniturki.
Uważna, czujna, dostrzegająca innych
Kobieta chodzi twardo po ziemi. Tego zwykle uczymy się dzięki dzieciom. Godziny spędzone na rutynowych, śmiertelnie nudnych domowych czynnościach, których codziennie wykonujemy tysiące, są jak cięcia nożyczek podcinające niepostrzeżenie, ale celnie nitki do których przyczepione są wszystkie balony unoszące nas w niebezpieczne rejony nierealnych oczekiwań, nieutulonych żalów z przeszłości i wszelkich przyszłościowych fantasmagorii. Przewijając któryś rok z rzędu czyjąś pupę, gotując setną pomidorówkę, gilgotając co wieczór spragnione tego stópki, nagle dochodzimy do zaskakującego wniosku, że oto wreszcie stoimy na ziemi! Nie ma nas już ani w przeszłości, ani w przyszłości. Już nic nie odciąga nas od teraźniejszości.
Jest tylko dziś! Mam do dyspozycji tylko kilkanaście godzin, które albo wykorzystam najlepiej jak umiem, albo kompletnie zmarnuję. Jeśli chcę kochać – to tylko teraz, jeśli chcę przebaczyć – to najlepiej od razu. Dopiero, kiedy uda mi się stanąć mocno obiema nogami na ziemi, wtedy wreszcie mogę zacząć wybijać się ku niebu. Jak?
Uważnością oczu i czujnością serca. To one poprowadzą mnie drogą do wieczności, która zawsze wiedzie przez drugiego człowieka. Kaleką duchowym jest ten, kto spędza długie godziny na modlitwie wewnętrznej, a codziennie bez słowa mija samotną staruszkę, z którą nie rozmawia już nikt poza listonoszem. Wykrzywioną duchowość ma też ten, dla kogo fakt uczestniczenia w codziennej mszy św. jest ważniejszy od potrzeb własnych dzieci i współmałżonka. Kobiece serce ma jedno zadanie – ma pozostać uważne na biedę, której tak wiele wkoło, i podpowiadać jak jej zaradzać w najbardziej delikatny sposób.
Serce, które służy
I wreszcie korona naszych cech – jeżeli chcę być kobieca, to dużo bardziej od szminki i szpilek potrzebuję jednego: pozwolić innym być przede mną. Jest taka przejmująca myśl bł. Karola de Foucauld o tym, że kiedy w swoim pragnieniu naśladowania Chrystusa chciał zająć ostatnie miejsce na ziemi, dotarło do niego, że to miejsce jest już zajęte przez… naszego Zbawiciela.
Czy jestem gotowa być druga? Trzecia? Piąta? Ostatnia? Czy umiem zrezygnować ze swojej racji, ze swoich zachcianek, z chęci triumfu nad moim mężem? Czy potrafię odstąpić mój sukces komuś innemu i cieszyć się razem z nim? Czy potrafię bezpowrotnie oddać mój czas, moje pieniądze, moje zaszczyty? Jakim jestem ziarnem? Skupionym na sobie i histerycznie wzbraniającym się przed byciem rzuconym w ziemię, czy takim, które świadomie obumiera i pozwala rozpadać się swojemu ego. Jak przeżywam liturgię Wielkiego Czwartku? Czy całą energię wciąż wkładam w to, by pozwolić Chrystusowi przede mną uklęknąć, czy Jego postawa wreszcie pcha mnie dalej? By ubrać się w naturalność – jak On w prześcieradło – i uklęknąć przed każdym, kto stanie na drodze mojego życia, by umyć mu nogi. Jak? Na tysiące sposobów. Życie samo podpowie najlepszy z nich.
Ważne w służbie jest tak naprawdę tylko jedno – ona ma swoje źródło w miłości. Służę zapominając o sobie, bo kocham. Biegnę ku innym, bo kocham. Rezygnuję z siebie, bo wtedy jestem lżejsza o całe kilogramy miłości własnej i mogę biec szybciej. Służba bez miłości prowadzi do autodestrukcji, ale służba z miłości prowadzi do autentycznej wolności ducha.
Jak to jest mieć prawie czterdzieści lat i mieć rozbrojone, wrażliwe serce? Jak to jest oddać swoje ciało piątce dzieci i zamiast kariery naukowej mieć w domu biegające doktoraty i raczkującą habilitację? Kogo się widzi w lustrze, kiedy poranek przyjdzie za szybko po zbyt krótkiej nocy? Widzi się kobietę.
Tekst pierwotnie ukazał się na portalu Stacja7.pl w ramach cyklu “Kobieta czyta Prymasa”
Fot.:Pixabay